sobota, 23 marca 2013

chaos.



Pamiętam, że tamtego dnia co chwilę zerkałam na zegarek. Wskazówka zegara wydawała się stać w miejscu. Te pół godziny, które pozostały do końca mojej zmiany w kawiarni wlekły się niesamowicie. Nie mogłam się doczekać, by zrzucić z siebie ten okropny, czarny fartuszek i pobiec w stronę Ergo Areny. Środowe mecze Ligi Światowej były dużym logistycznym przedsięwzięciem, do którego organizacji potrzebowano wiele osób, w znacznej mierze wolontariuszy. Za niewielką namową znajomej, zostałam właśnie jedną z nich. Siatkówka była moją pasją od kilku dobrych lat. Nie mogłam przepuścić takiej okazji – darmowego wstępu na mecze Final Eight.
Miałam wakacje. Właśnie skończyłam drugi rok psychologii, a praca nie dawała mi takiej satysfakcji, jakiej bym oczekiwała. Właściwie to nic mi jej nie dawałoWłaściwie to nie wiem nawet co dokładnie chcę robić w życiu. Wszystko wskazuje na to, że jakoś je zmarnujęPewnie w barze, mogłabym chociaż wykazać się w swoim przyszłym zawodzie, ale omijam takie miejsca szerokim łukiem.
Nieco się obawiałam, wiesz? Że nie podołam, zawiodę... W sumie nie wymagano ode mnie zbyt wiele – zaopatrywać szatnie w wodę i pożywienie, roznosić statystyki w trakcie przerw, pomagać dziennikarzom odnaleźć przydzielone im miejsca, wykładać na krzesłach biało-czerwone brystole. Strach jednak był, nie opuszczał mnie na krok, bo przecież byliście moimi idolami, kimś, kogo dotychczas mogłam oglądać jedynie w telewizji.
Nie zamierzałam z wami rozmawiać. Wystarczyła mi świadomość, że swoją pracą choć w niewielkim stopniu przyczyniam się do waszego sukcesu. Że takowy odniesiecie byłam przekonana od samego początku. Bo ja zawsze wierzyłam! Ale tylko w was. W nic więcej już nie potrafiłam, a przecież w coś trzeba wierzyć. Musimy mieć coś, co choć narażana rozczarowania, daje nam jakiś punkt zaczepienia w trudnych chwilach, pozwala zapomnieć o troskach.
Poznaliśmy się w poniedziałek, pamiętasz? Mieliście popołudniowy trening, a ja widząc, że dzwoni moja sąsiadka, chciałam czym prędzej opuścić halę, by móc z nią w spokoju porozmawiać. Wpadłam na ciebie z całym impetem, zajęta notowaniem w pamięci, w którym to szpitalu znajduje się teraz moja rodzicielka. Znowu zasłabła, pewnie zapomniała wziąć leków na nadciśnienie. Cóż, stres odbija się na naszym zdrowiu w znacznie większym stopniu, niż byśmy się spodziewali, szczególnie wtedy, gdy nie chcemy wyeliminować stresorów z naszego życia. A może to mój ojczym znów podniósł na nią rękę? Wtedy jeszcze nie byłam pewna.
Ścisnąłeś mocno moje ramię, chroniąc mnie tym samym przed obiciem mojego, jak słyszałam, zgrabnego tyłka. Zasyczałam cicho, bardziej z przyzwyczajenia, niż z faktycznie odczuwanego bólu. Bluzka z rękawami trzy czwarte skrywała kilka pamiątek z przeszłości, ciętych blizn po rozczarowaniach.
Zmierzyłeś mnie lodowatym spojrzeniem i burknąłeś jeszcze, że mam uważać jak chodzę. Przystanęłam na moment, zaskoczona twoją wrogą postawą i arogancją. Nie stało się przecież nic wielkiego. Zmełłam w ustach przekleństwo, wymamrotałam ciche „przepraszam” i obracając się na pięcie wybiegłam z hali. Nie chciałam stracić swojej posady. Tłumaczyłam twoje zachowanie stresem związanym ze zbliżającym się meczem z Bułgarią. Po sukcesach w fazie zasadniczej, wiele po was oczekiwano teraz, w finałach. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to co mówili o tobie kibice jest prawdą. Przecież to niemożliwe, by ktoś był tak niemiłą, totalnie bez uczuć osobą. Zawiedzeni fani, nie dostali autografu, myślałam. Sama nigdy nie odważyłam się na ocenianie Twej osoby. Do czasu pierwszego spotkania.
Nie chciałam dłużej się tym przejmować. Szybko zadzwoniłam do szpitala, by dowiedzieć się, że moja mama ma złamaną rękę i podbite oko. Tym właśnie odpłacała się jej „największa miłość jej życia”, za dach nad głową, troskę i wsparcie, po tym, jak stracił pracę.
Nie byłam planowanym dzieckiem. Można by mnie nazwać błędem młodości, nigdy jednak niczego takiego nie usłyszałam. Moja zaledwie osiemnastoletnia wtedy mama, wzięła całą odpowiedzialność za swój wakacyjny romans. Czego nie mogę powiedzieć o dawcy spermy. Tak, dawcy spermy. Inaczej nazwać go nie potrafię, bo zmył się zaraz po tym, gdy dowiedział się prawdy.
Nie było lekko.Wychowywana przez zdaną tylko i wyłącznie na siebie nastolatkę nie żyłam w luksusach. Byłam jednak otoczona miłością, rzeczą,której kupić się nie da. Nie narzekałam, choć niejednokrotnie czułam się gorsza od rówieśników.
Sytuacja wydawała się ulec polepszeniu, gdy moja mama poznała uroczego, czterdziestoletniego Marka. Miałam wtedy siedemnaście lat. Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że każdy zasługuje na szczęście i choć nie w smak był mi ich związek, cierpliwie milczałam.
Do czasu, gdy zeszłego lata w gdańskiej stoczni nastąpiła redukcja etatów, a Marek znalazł się w gronie nieszczęśliwców. Załamał się mimo wsparcia mojego i Sylwii. Stopniowo, dzień po dniu zamykał się w sobie i uciekał w alkohol. Zaczęło się niewinnie, od jednego piwa, wieczorem, podczas oglądania filmu. Skończyło się tragicznie, ot choćby tak jak dzisiaj – wyżyciem się na mojej mamie, bo zupa pewnie była za słona.
Krzyczałam, błagałam, namawiałam do odejścia. Na próżno.
- O osobę, którą się kocha, walczy się do samego końca. - Słyszałam za każdym razem.Nie pojmowałam jak można kochać, kogoś, kto nas rani. Skąd mogłam wiedzieć, że niedługo się o tym przekonam?
Westchnęłam cicho i przeszukawszy swoją obszerną torbę, odnalazłam w niej mentolowe L&M'y i odpaliłam jednego. Zaciągnęłam się porządnie i przetarłam twarz dłońmi. Doskonale pamiętałam, jaką awanturą skończyło się zgłoszenie przeze mnie na policję ostatniego pobicia. Moja matula oczywiście wszystkiego się wyparła. Byłam bezsilna. Miły funkcjonariusz, z którym o tym wszystkim rozmawiałam bezradnie rozłożył ręce.
- Dopóki sama nie zechce, nie możemy jej pomóc. - Jakbym o tym nie wiedziała, pomyślałam wtedy i zaśmiałam się gorzko.
Czasami dochodziło nawet do tego, że zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałoby moje życie, gdyby mój biologiczny ojciec nie okazał się takim chujem. Czy miałabym normalną, zdrową, kochającą się rodzinę? W chwilach wielkiego zwątpienia, dochodziłam do wniosku, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdybym się na tym świecie w ogóle nie pojawiła. Moja mama byłaby dzisiaj szanowaną i znaną panią prawnik, zupełnie tak, jak planowała. Pewnie poznałaby jakiegoś odpowiedzialnego mężczyznę, założyła z nim rodzinę i mieszkała gdzieś na obrzeżach miasta. Tymczasem została skazana na mnie, dziewczynę, która w genach otrzymała uwielbienie do komplikowania sobie życia i małe mieszkanie w niezbyt ciekawej okolicy.
Wyrzuciłam peta do stojącego obok kosza i zapaliłam kolejnego. Przez moment bezwiednie wpatrywałam się w swoje lewe ramię i prawy nadgarstek, gdzie pod bluzką, tudzież kilkoma rzemykowymi bransoletkami skrywało się kilka białych już, prostych blizn po cięciach, które zdecydowałam się wykonać zepsutą maszynką do golenia, w przypływie desperacji, jakieś 2 lata temu.
Wspominałam Ci kiedyś, że lubię znajdować się w nieodpowiednich miejscach, w nieodpowiednim czasie? Jeśli nie, to właśnie to robię. Chcąc zarobić na pierwszy rok studiów, w wakacje imałam się wielu zajęć. Tamtej nocy wracałam od rodziny, której dzieckiem się zajmowałam. Nie miałam daleko do domu, ledwie 4 przecznice, a chcąc jeszcze bardziej skrócić sobie tę drogę, postanowiłam iść przez park. Skąd wtedy mogłam wiedzieć, że spotkam tam kilku pijanych oprychów, którzy zechcą się mną zabawić? Takich rzeczy nie da się przewidzieć.
Chcesz zapytać, czemu nigdy nie wspominałam ci o kiepskiej sytuacji rodzinnej i gwałcie? Wiesz, chyba po prostu nie zdążyłam, a ty nigdy nie pytałeś.
Nie, zdecydowanie nie miałam lekkiego i przyjemnego życia. Zdecydowanie nie byłam też rozpieszczoną do granic możliwości córeczką, jakiegoś wpływowego gbura, jak to określiłeś mnie, podczas rozmowy z Twoim przyjacielem, gdy wychodziliście z szatni po skończonym treningu. 
- No mówię ci. Wpadła na mnie taka lalunia, albo chodzić nie umie, albo liczyła na przeprosinową kawę. Ojczulek jej pewnie przepustkę załatwił, by miała się potem czym chwalić po powrocie do szkoły.
Niesione wtedy przeze mnie ręczniki, omal nie wypadły mi z rąk. Nigdy nie przyznałam ci się do tego, że znałam twoje zdanie o mnie, a ty nigdy nie przyznałeś się do pomyłki. Cóż musiałam wtedy przyznać, że faktycznie należysz do osób, które dla mnie były jednymi z najgorszych. Z tych, u których to zawsze ramiona wyprostowane, a nos skierowany ku górze, z tych zadufanych w sobie, nie znających prawdziwego życia. Nie mam pojęcia, dlaczego później zechciałam ci pomóc, komplikując sobie życie jeszcze bardziej. Chyba po prostu uznałam, że każdy zasługuje na drugą szansę.
Twój przyjaciel posłał mi wtedy przepraszające spojrzenie. Tak, on mnie zauważył, ale on w przeciwieństwie do Ciebie nie widzi tylko czubka własnego nosa.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz