sobota, 23 marca 2013

przypadek.


We wtorek znowu na ciebie wpadłam.
Byłam nieprzytomna po całonocnym czuwaniu nad łóżkiem mamy. Pielęgniarki znały mnie już na tyle dobrze, by pozwalać mi nie przestrzegać standardowych godzin odwiedzin. Rozmawiałam z moją rodzicielką do późnych godzin nocnych.  Ja starałam się przemówić jej do rozsądku, ona – wmawiała mi, że nic się nie stało, że tylko się potknęła.
Niosłam wtedy teczkę z jakimiś dokumentami, po które wysłał mnie do szatni wasz trener. Byłam zmęczona i zdezorientowana, nic więc dziwnego, że nie zauważyłam Ciebie, wyłaniającego się zza rogu. Prawie biegłam, więc tym razem nie zdążyłam złapać równowagi i klapnęłam na tyłek. Zaskoczyła mnie Twoja dłoń wyciągnięta w moją stronę. Przyjęłam ją z wdzięcznością i podniosłam się z zimnej posadzki.
- Ja pierdolę dziewczyno! Uważaj jak chodzisz! - Miałam ochotę odciąć się, powiedzieć coś w stylu: „aż tak mała, by mnie nie zauważyć nie jestem”, zamiast tego wymruczałam ciche „mhmmm” i starałam się Ciebie wyminąć. Przy czym starałam się to odpowiednie określenie, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami i zachwiałam się niebezpiecznie. Upadłabym, gdybyś mnie wtedy nie podtrzymał. Twoje późniejsze:
- Wszystko w porządku?- brzmiało niemal tak, jakbyś naprawdę się martwił.
- Nic mi nie jest. -Wydukałam i zostawiłam Cię w tym korytarzu nieco zdezorientowanego. Z p
ostanowieniem, by jak najszybciej coś zjeść, oddałam w końcu te dokumenty trenerowi, przepraszając za zwłokę.
Pominięcie obiadu, kolacji i bodajże śniadania nie było dobrym pomysłem dla kogoś z zaawansowaną anemią. Czasami zdarzało mi się zapominać o ważniejszych rzeczach, takich jak umówione spotkanie, czym więc przy tym było jedzenie?
Wasz wtorkowy trening odbywał się rano. Po południu czekała mnie jeszcze zmiana w kawiarni. Szłam tam niechętnie, mimo świadomości, że lepsze to niż powrót do mieszkania, gdzie czekał na mnie ojczym. Wakacje zawsze były dla mnie najgorsze. W czasie roku akademickiego mieszkałam w akademiku. Dostałam dość pokaźne stypendium, a mimo to pracowałam jeszcze dodatkowo, by wspomóc Sylwię.
Nie wierzysz w przypadek, prawda? Jak więc wytłumaczysz fakt, że razem z grupką innych siatkarzy pojawiłeś się właśnie w kawiarni, w której pracuję, jednej z wielu w okolicy waszego hotelu? Doskonale widziałam zaskoczenie malujące się na twojej twarzy. Czyżbyś zmienił wtedy o mnie zdanie? Rozpieszczone córeczki nie muszą przecież pracować. Twój głos był wyjątkowo ciepły, gdy składałeś zamówienie. Mogłabym nawet pomyśleć o tobie, że sympatyczny z Ciebie człowiek, jednak doskonale pamiętałam lodowate spojrzenia, jakimi mnie obdarzałeś, gdy na hali pojawiałam się w zasięgu twojego wzroku.
- Reszty nie trzeba. - Usłyszałam, gdy podałam Ci wszystkie zamówione kawy. Zatrzymałam Cię wtedy i zaciskając usta w wąską linijkę, wydałam Ci pieniądze co do grosza. Musnąłeś moją dłoń, sprawiając, że zadrżałam, o dziwo nie ze strachu. Przez chwilę walczyliśmy na spojrzenia. W końcu wzruszyłeś ramionami i oddaliłeś się do stolika swoich znajomych.
Co jakiś czas czułam na sobie wasze spojrzenia. Uparcie, z dużą dokładnością wykonywałam swoją pracę i starałam się nie zwracać na was uwagi. Wystarczyło, że co chwila podchodziły do was nowe grupki kibiców z prośbą o zdjęcie czy autograf. Nie każdy z was miał wtedy cierpliwość, by uśmiechać się do każdego aparatu. Na waszym miejscu również nie byłabym zadowolona, gdyby ktoś przeszkadzał mi w moim czasie wolnym, mimo że to wpisane jest w wasz zawód. Zachichotałam cicho, gdy uświadomiłam sobie, że tylko czekam, aż wybuchniesz i powiesz komuś kilka niemiłych słów. Tym samym zwróciłam na siebie Twoją uwagę. Twoje jeszcze bardziej zielone od świetlówek oczy, obserwowały mnie uważnie, zupełnie jakbyś analizował coś w tej swojej dużej główce. Posłałam Ci wtedy najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać, by potem ignorować Cię do czasu waszego wyjścia.
Noc była zaskakująco ciepła. Po skończonej pracy postanowiłam więc pospacerować trochę po pobliskiej plaży. Nie spieszyłam się z powrotem do domu. Wolałam poczekać gdzieś tak do godziny dwunastej, gdy zamroczony alkoholem Marek zaśnie, pozwalając mi tym samym na zaszycie się w moim pokoju, bez uprzednich scysji.
Spacerowałam już dość długo, gdy zmęczone kilkugodzinnym staniem stopy dały o sobie znać. Usiadłam na nieco wilgotnym piasku i zaczęłam przesypywać go między palcami. Wpatrywałam się we wzburzone morze i starałam się choć raz nie myśleć o niczym, co było niezwykle trudne, zważywszy na to, ż
e pojutrze Sylwia wychodziła ze szpitala. Chcąc nie chcąc znowu odpłynęłam myślami gdzieś daleko.
- Śledzisz mnie? -Poczułam czyjś oddech na swoim karku. Zachłysnęłam się własną śliną i natychmiast poderwałam się z miejsca. Odwróciłam się szybko, by dojrzeć uśmiechającego się kpiąco Ciebie. Nie miałam pojęcia jakim cudem nie usłyszałam Twoich kroków, ale przecież nie spodziewałam się tutaj nikogo spotkać.
Nie wiem, czy zauważyłeś moje przerażenie, czy też po prostu zrobiło Ci się głupio, ale wymamrotałeś ciche „przepraszam”. Przytaknęłam wtedy i ponownie usiadłam na piasku. Zrobiłeś to samo, czym totalnie mnie zaskoczyłeś.
- To jak, śledzisz mnie? - Zapytałeś ot tak, zupełnie jakbyś chciał nawiązać rozmowę. Nie było w tym ani krzty samouwielbienia.
- Coo? Nie. Dlaczego...- chciałam zapytać o powód Twojego pytania, ale urwałam i rozejrzałam się dookoła. Nie miałam pojęcia, że zaszłam tak daleko, aż w pobliże hotelu, w którym przebywali siatkarze. Zaczęłam się śmiać, niedowierzająco kręcąc głową.
- Z czego się śmiejesz? - Spytałeś zdziwiony, przyglądając mi się badawczo. Peszyło mnie Twoje spojrzenie, bo wyglądałeś zupełnie tak, jakbyś chciał mnie poznać, a ja przecież nie chciałam, byś wiedział o mnie cokolwiek.
- To zaskakujące jak usilnie ktoś stara się spleść dzisiaj nasze drogi. - Odpowiedziałam po chwili wahania, starannie dobierając słowa.Nie chciałam się zbłaźnić. Miałam wrażenie, że tylko czekasz na moje potknięcie, które mógłbyś wyśmiać.
- Wierzysz w Boga?
- Wierzę w przypadek i przeznaczenie. - Powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. My przecież w żadnym wypadku nie byliśmy sobie przeznaczeni, co pokazały późniejsze wydarzenia.
Wyśmiałeś mnie wtedy.
-Jedynymi kowalami losu jesteśmy my sami. - Stwierdziłeś podając za przykład swoją osobę.
Sporo czasu minęło, nim doszliśmy do porozumienia, że jedni żyją według zapisanego im w gwiazdach scenariusza a inni starają się go zmienić, co jak stwierdziłeś wcale nie jest takie trudne. Wtedy to ja Cię wyśmiałam a ty zażądałeś wyjaśnień.
- Nie każdy ma to czego pragnie, mimo iż usilnie się stara. Jak wytłumaczysz fakt, że niektórzy wiodą naprawdę marny żywot, mimo iż nic złego nikomu nie zrobili?
Stwierdziłeś, że najwidoczniej w jakiś sposób na to zasłużyli. Może nawet w poprzednim wcieleniu. Nawet nie wiesz, jak bardzo zabolały mnie Twoje słowa. Wymawiając się późną porą, życzyłam ci powodzenia w jutrzejszym meczu i udałam się do domu, w którym właściwie nie byłam mile widziana.
Byłam padnięta, chciałam jak najszybciej zasnąć. Mimo to mój mózg miał inne plany. Torturował mnie wspomnieniem gwiazd odbitych w twoich oczach, nakazywał analizować każde wypowiedziane przez ciebie słowo. Zastanawiałam się, czy naprawdę jesteś takim, jakiego cię widzę, czy też byłeś inny, ale życie uczyniło cię takim... niewzruszonym. Zawsze są przecież dwie strony medalu, prawda? Kto jak kto, ale ja powinnam o tym wiedzieć najlepiej. Każdy przeszedł przez coś, co go totalnie zmieniło.
Wierzę w karmę, wiesz? Łudziłam się, że jeśli tylko będę dobra dla świata on odpłaci mi się tym samym. To był kolejny czynnik, dzięki któremu Cię nie skreśliłam. Możesz tej wodzącej mnie za nos dziwce szczerze podziękować.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz